Po opublikowaniu listu otwartego do dyrektora Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy mamy odzew z tego sądu:
Praca w Sądzie Rejonowym dla m. st. Warszawy coraz częściej przypomina filmy Barei. Powszechnie wymagane jest wyrabianie ponad 100% normy, bo wciąż brakuje pracowników. Przy czym irracjonalnym wydaje się, że przy brakach kadrowych zmuszeni jesteśmy do delegowania pracowników do innych wydziałów i wciąż słyszymy, że jest nas za dużo. Nie da się jednak ukryć, że mamy zbyt dużo obowiązków na tak skromną obsadę. Nikt nie docenia tego, że pracownicy dają z siebie naprawdę wszystko i to za wręcz śmieszne wynagrodzenie.
Powszechne jest występowanie bardzo silnego stresu wywołanego nawałem pracy i straszeniem zwolnieniami czy brakiem premii, których i tak nie dostajemy często, a wielu urzędników chętnie by z niej zrezygnowało w zamian za możliwość spokojnej pracy. Coraz częściej słyszy się to na korytarzu, w pokoju czy windzie. Nie jest więc to wymysł niezadowolonej jednostki, a raczej wewnętrzny problem Sądu.
Przy takim trybie pracy, gdy nie ma się czasu zjeść czy wyjść do toalety, nietrudno o pomyłkę. Po wyjściu z pracy niemal każdy myśli o niej martwiąc się, co przyniesie kolejny dzień i jak go przetrwa. Być może właśnie z dnia na dzień dostanie przeniesienie.
O nadgodziny to pracownicy muszą sami pisać podania, a przecież zgodnie z przepisami inicjatywa powinna leżeć po stronie pracodawcy. Takich absurdów jest dużo więcej. Są problemy związane z wykorzystywaniem urlopów wypoczynkowych.
Ludzie, podejmując pracę w takim miejscu, jakim jest sąd, oczekują, że będą mieli wreszcie normalnego pracodawcę, który przestrzega praw pracowniczych. Tymczasem praca w naszym sądzie przypomina etat w fabryce, tylko że maszyny ciągle się psują – awarie systemów, sprzętu komputerowego i drukarek niemal codziennie dezorganizują naszą pracę.
Nowi pracownicy bardzo szybko rezygnują, najczęściej w momencie zorientowania się, jak to wszystko wygląda. Jak to zwykle bywa pod latarnią najciemniej.
(Wprowadzono poprawki stylistyczne)